Strony

wtorek, 7 października 2014

Rozdział 23/ Mamy przed sobą trzy cudowne miesiące.


Rozdział dedykuję
wszystkim komentującym.
Kochani, to dzięki Wam
nadal tu jestem i piszę dla Was.
Gdyby nie Wy,
ten blog by już nie istniał.
Dajecie mi motywację do 
dalszego pisania.
Gracias!




♥♥♥

Martina

Wszystko znów wraca do początku. Znowu zostałam sama, bez przyjaciół. Porzucona. Zranił mnie. Chciałabym go znienawidzić za to, że cały czas mnie oszukiwał. Co chciał mi przez to udowodnić, że co? Że pomoże mi spełnić marzenia, a potem porzuci i będzie okej?! To się mylił. Szkoda tylko, że nie jestem w stanie rzeczywiście tak o tym myśleć... Gdzieś tam w środku czuję, że ja go nadal kocham. O tak. I to mocno. Chciałabym się uwolnić od tego uczucia, ale nie mogę. Dlaczego?
Dlaczego świat jest tak okrutny? Czemu musiałam się zakochać akurat w nim?!

Spojrzałam na zegarek. Wskazówka wskazywała godzinę 8;30. Świetnie, jeszcze spóźnię się na lekcje. Trudno. Najwyżej nauczyciel mnie wyzwie. Skierowałam się w stronę szkoły. Szłam powolnym krokiem myśląc o tym wszystkim. Płakałam. Nie cierpię tego, że jestem aż tak słaba i nie potrafię powstrzymywać moich emocji.



Nawet, kiedy staram się być silna nie wychodzi mi to. Nie ważne. Jestem jaka jestem, już się nie zmienię. Każdy ma wady. Ja też.
A jak ktoś mnie nie akceptuje takiej jaką jestem, to niech po prostu odejdzie. Może on po prostu mnie nie akceptował... Nie, to nie możliwe. W końcu byliśmy ze sobą tak blisko...
Wtedy do głowy powraca mi pocałunek na lotnisku. Dlaczego nie mogłam mu wtedy powiedzieć, że coś poczułam?! Wtedy byłoby zupełnie inaczej. On na pewno by wtedy powiedział mi, że nie ma dla nas szans i po prostu jesteśmy z dwóch różnych planet...
Szłam dalej przed siebie. Byłam akurat w centrum Madrytu. W pewnym momencie usłyszałam piosenkę, która idealnie opisywała mój nastrój. Czułam się tak, jakby ktoś wszedł do mojego umysłu.
- Czy dla dwóch różnych planet...
Co kręcą, się wciąż...
Jest przewidziane spotkanie,
czy sięgną, swych rąk, 
chce wierzyć w to.
Łączy nas wiele spraw,
jeszcze więcej dzieli... 
Być. Blisko siebie i wciąż,
nie tak jak byśmy chcieli dziś.
Kręcimy się jak, w karuzeli...* - mówiły słowa piosenki. Ujrzałam dość wysoką brunetkę. Uśmiechnęła się do mnie. Postanowiłam, że podejdę. A co mi szkodzi.
- Piękna piosenka... - oznajmiłam.
- Oh, dzięki, ale naprawdę wyszła spontanicznie. Tak w ogóle to jestem Sylwia. - wystawiła dłoń w moją stronę w celu poznania się. Odwzajemniłam gest.


Sylwia


Śpiewając "Karuzelę" zauważyłam jak przygląda mi się pewna smutna szatynka. Kiedy skończyłam śpiewać podeszłam do niej i się przedstawiłam.
- Ja jestem Martina. Dla przyjaciół Tini. -  powiedziała.
- Miło mi cię poznać. - uśmiechnęłam się do niej ponownie.
- Masz inny akcent... Chyba nie jesteś stąd, prawda? - zapytała.
- Tak. Jestem z Polski. A tu do Madrytu przyleciałam trochę odpocząć. - oznajmiłam.
- Jesteś z Polski? Zawsze chciałam tam polecieć. 
- W takim razie zapraszamy. - zaśmiałam się. Ona tylko lekko uniosła kąciki ust do góry, próbując ukryć smutek na jej twarzy.
- Co jest? - zapytałam.

- Pokłóciłam się z przyjacielem. A raczej... ukochanym. Tyle, że on o tym nie wie. - zaczęła szlochać. Szkoda mi jej było.
- Nie martw się. Wiesz, może wystarczy z nim porozmawiać? - zaproponowałam. 
- To nie takie proste. - dodała.
- Hmm, rozumiem. W takim razie zamknij oczy, i pomyśl o nim. O jego zaletach, byleby nie wadach. Myśl o nim całym. - powiedziałam, po czym dokończyłam śpiewać moją piosenkę.
- Lepiej? - zapytałam ją, kiedy skończyłam.
- Tak, o wiele. Dziękuję. - przytuliła mnie.
- Fajnie  by było się jeszcze kiedyś spotkać. Jesteś bardzo sympatyczną dziewczyną.
- Dzięki i tak. Zobaczymy, może jeszcze kiedyś się spotkamy... Raz jeszcze dziękuję ci za te rady. - ucałowała mój policzek i odeszła.



Martina

Sylwia miała rację. Nie powinnam przejmować się nim. Jeżeli rzeczywiście go kocham, to mu wybaczę. W swoim czasie.

Nim się obejrzałam doszłam do szkoły. Weszłam do budynku. Była akurat długa przerwa. Cieszyłam się, że nikt nie zauważy, w końcu wtedy jest największe zamieszanie. Niestety myliłam się. Wchodząc do gmachu wszyscy ucichli i patrzyli na mnie. Non stop ktoś szeptał. Cały korytarz był pusty, wszyscy stali przy szafkach. Czułam się fatalnie. Nie dość, że ta akcja przed lekcjami, to teraz jestem jeszcze spóźniona na lekcje, mam oczy całe czerwone od płaczu i rozmazany makijaż. 

Dyrektorka, myślę, że zdziwiona brakiem hałasu o tej godzinie, wyszła zobaczyć co się dzieje.
- Panno Stoessel, dlaczego nie było pani na pierwszej lekcji? - zapytała, a zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć dodała - Ojejku, kochanie, co się stało? Wyglądasz okropnie! Już. Powiem pani od chemii, żeby cię usprawiedliwiła, a ty idź do łazienki. - uśmiechnęła się szeroko. I za to ją lubię. Że zawsze potrafi nas podnieść na duchu.
- Dziękuję. - powiedziałam cicho i skierowała się w stronę toalet. Niestety droga musiała być jak zwykle wyboista, po natrafiłam na Agnes i Carlę. 
- No proszę, a któż to? - zaśmiała się Agnes.
- Daruj sobie te idiotyczne gadki. - powiedziałam.
- Ojejku, a gdzie twój książę z bajki? Nie ma cię teraz kto obronić, co nie? - pytała szyderczo Carla.
- Co, teraz zaniemówiłaś? No tak, w końcu jesteś bezbronna bez swojego rycerza! - śmiała się w dalszym ciągu Agnes.
- Myślisz, że co, że dzięki temu, że go znasz wszyscy będzie bili przed tobą pokłony? - mówiła Carla.
- Jesteś taka jak my wszyscy. Nie potrafisz nic. Jesteś najgorszą osobą jaką kiedykolwiek poznałyśmy! - wtedy nie wytrzymałam. Łzy ciekły po moich policzkach jak jeden wodospad. Nagle poczułam jak jakieś silne ramiona obejmują mnie z tyłu. Ten zapach mógł należeć tylko do jednej osoby.
- Jeszcze wam się nie znudziło? - powiedział, po czym dziewczyny sobie poszły, strzelając focha.
- Nie musiałeś przychodzić. Bez ciebie dałabym sobie radę. - wykaraskałam się z jego objęć.
- Pewnie tak, ale i tak poczułem, że muszę ci pomóc. - stwierdził.
- Jorge, ja sama potrafię sobie dać radę! - krzyknęłam i poszłam na lekcje, zostawiając go samego na środku korytarza.




Mechi

Jorge został w Hiszpanii na dłużej. Jak mówił, wszystko dla Martiny. Ich uczucie jest piękne. Jednak czemu obydwoje boją się do tego przyznać? 

Siedziałyśmy z dziewczynami w moim domu i dyskutowałyśmy na ich temat. Nagle zadzwonił telefon Lodovici.
- Halo? O! Hola Tini! - powiedziała do słuchawki, na co my aż podskoczyłyśmy ciesząc się, że jeszcze o nas pamięta.
- Co? Ale jak?! Nie, to niemożliwe... To nie w jego stylu. On by czegoś takiego nie zrobił! - na te słowa mina Lodo zrzedła i wszystkie zaczęłyśmy się niepokoić.
- Dobrze. I już, nie przejmuj się. Wszystko będzie dobrze. Całujemy cię wszystkie! Pa! - i rozłączyła się, a my od razu zalałyśmy ją stosem pytań.
- Co jej jest? - zapytała Candelaria. Włoszka wzięła głęboki oddech.
- Pokłócili się. Nasz plan idzie na marne! - rzuciła się na mojego łóżko.
- Ale kto? Jorge i Tini?! To niemożliwe! - powiedziała Alba.
- A jednak. - odpowiedziała Lodo i wszystko nam opowiedziała.  
Byłyśmy załamane. Niby zwykła błahostka, jednak Tini mocno to przeżywa. Może dlatego, że kocha Jorge'a? W końcu teoretycznie się do tego przyznała... Cały czas myślałyśmy czy ich znajomość przetrwa ten kryzys. Miałyśmy nadzieję, że tak się i stanie i znów będzie najlepszymi przyjaciółmi pod słońcem.

Po chwili przyszło mi do głowy, żeby wysłać Tinicie nasze wspólne zdjęcie. Będzie jej raźniej.
Tak więc ustawiłyśmy się wszystkie cztery i już po chwili nasza fotka znalazła się w wiadomości wysłanej do Martiny. Po tej czynności rozpoczęłyśmy główkowanie nad ponownym połączeniem Jortini. Tak minęła nam reszta wieczoru.
Nie spałyśmy całą noc myśląc o tym jak ich pogodzić. Niestety. Tym razem nic nie wymyśliłyśmy. Postanowiłyśmy, że jeśli rzeczywiście są sobie przeznaczeni, to dadzą radę. Muszą dać. Bo są silni. Wierzę w nich całym sercem.



German

Cały czas zastanawiam się, czy już powiedzieć Martinie czy jeszcze nie. Wyjechałem z kraju tak nagle aż tutaj, do gorącej Argentyny. To tutaj jest jej przeszłość. Może powinna znać prawdę? Nie... Nie chcę jej stracić. Za bardzo ją kocham. Ale... oni żyją teraz w niepewności, czy jeszcze kiedyś spotkają moją córkę. Chciałbym im pomóc, ale nie potrafię. Chodzę po całym mieście przypominając sobie lata młodości. To tutaj poznałem Marię, moją najwspanialszą żonę...
Tutaj się urodziłem, wychowałem, dorastałem, uczyłem.

Chodziłem tak cały dzień. Oglądałem kolorowe wystawy, myśląc nad tym co będzie dalej.
Znowu odnalazłem w sobie małego chłopca. Świetnie się z tym czułem.
Odwiedziłem byłych przyjaciół. Jednak nie poszedłem tam... Boję się, że to może wpłynąć na resztę mojego życia.



Jorge


Mam tego dosyć. Pokłóciłem się z osobą, którą tak bardzo kocham. Dzwoniły już do mnie dziewczyny z Argentyny i przez ich wrzask, krzyki i hałas jaki narobiły mi przez słuchawkę, właśnie przez tę fatalną sytuację, o mało co nie straciłem słuchu.

Od wyjścia ze szkoły, kiedy Tini oznajmiła mi, że dałaby radę beze mnie, włóczę się po Madrycie.
Nic już nie ma dla mnie sensu. Przynajmniej prasa dzisiaj śpi. Nikt mnie nie rozpoznaje. Może dlatego, że mam na sobie okulary.
Usiadłem na ławce. Wyjąłem gitarę z futerału. Naprawdę nosiłem ją cały czas?! Mimowolnie zaczął coś brzdękać i śpiewać. Myślę, że siedziałem tak parę godzin.

W pewnym momencie kątem oka zauważyłem, że ktoś się do mnie dosiada. Odłożyłem instrument.
Szatynka siedząca po mojej lewej odrobinę szlochała. Po chwili zapytała:
- Przepraszam, masz może chusteczki? - w odpowiedzi uśmiechnąłem się.
- Co się stało? - zapytałem wyciągając potrzebny przedmiot.
- Pokłóciłam się z przyjacielem. I strasznie mnie to boli.
- Skąd ja to znam... - powiedziałem.
- Przydarzyło ci się kiedyś coś podobnego? 
- Tak... Dzisiaj. Pokłóciłem się z przyjaciółką. Dobrze wiem, że to moja wina. Chciałbym ją przeprosić, powiedzieć jaka jest piękna i jak uwielbiam jej uśmiech. Ale ona mnie unika... - opowiedziałem.
- Doskonale cię rozumiem. - odrzekła.
- Przepraszam, miałem ci dać chusteczkę. Proszę. - podając skrawek materiału odwróciłem się. 
Zamurowało mnie. Obok mnie siedziała Martina.
- Przepraszam. - powiedzieliśmy jednocześnie.
Chwilę potem padliśmy sobie w ramiona. 
- Obiecuję, że już nic nas nie podzieli. - powiedziałem cały czas trwając w jej uścisku.
- A kilometry? - zapytała.
- Nie myślę o tym teraz. Mamy przed sobą trzy cudowne miesiące. - oznajmiłem, po czym wyswobodziliśmy się ze swego przytulasa, i trzymając się za ręce, skierowaliśmy do domu Martiny.


♥♥♥

No heloł xd
Witam po tygodniu :3
I jest rozdział!
Jeeeej!
Przepraszam, że takie byle co,
ale pora robi swoje :X 
Zepsułam końcówkę totalnie :c 
SORRY :C
Chciałabym tu coś jeszcze napisać,
ale wolę napisać jutro lub pojutrze
notkę osobną,
bo trochę muszę Wam powiedzieć
o tym kiedy rozdziały na przykład :) 
Na dobranoc ważna informacja!
Nie stosowałam tego, ale tym razem
to zrobię i zobaczę jak sobie poradzicie :) 
SZANTAŻYK!
24 komentarze - Rozdział 24 :D 
ZMIANA : MOJE KOMCIE TEŻ SIĘ LICZĄ! :) 

To dobranoc xd

Mrs.Blanco