Strony

niedziela, 12 czerwca 2016

Miniaturka: "Gracias Violettos"

















♥♥♥

     Życie bez marzeń jest jak szkic rysunku. Niby jest, ale jednak go nie ma. Zawsze byłam osobą o głowie przepełnionej marzeniami. Chciałam być śpiewać, tańczyć, grać, malować. Z czasem tego wszystkiego ubywało. Aż wreszcie przed oczami stanęło mi tylko jedno słowo. MUZYKA. To wielkie marzenie jednak, nabrało prawdziwych kolorów, w momencie, gdy poznałam Ich...




Razem dorastaliśmy, było tyle do zrobienia.
I chodziliśmy, było tyle do nauczenia.

     Doskonale pamiętam tamten dzień. Dzień, który zmienił w zasadzie wszystko. Wyrywał w mojej pamięci specjalne miejsce. Małe fioletowe serduszko.
   18 luty, 2013 rok, godzina 16. To był poniedziałek. Dzień jak co dzień, tak mi się mogło przynajmniej wydawać. "Violetta", nowa produkcja Disney'a, miała mieć wtedy swoją premierę.              Zwiastun, który początkowo wydawał mi się taki tajemniczy. 
Twarze, które po raz pierwszy ujrzałam na oczy.
Muzyka, która na zawsze utkwiła w mojej pamięci.
Początek tej niezwykłej historii, która zmieniła wszystko.




Razem dorastaliśmy
i przypadkowo natknęłam się na Twoje dłonie.

     Byłam osobą, która od pierwszego odcinka zauroczona była Tomasettą. Słysząc, że Violetta miała by być z Leonem, czułam wstręt i obrzydzenie. Do pewnego momentu.
     Kochał ją od pierwszego spotkania. Kochał jej uśmiech, oczy, włosy. Jej głos, dotyk jej kruchej, jej piosenki. Kochał ją, kochał bezbronną księżniczkę uwięzioną w wieży.
     Narodziło się nowe marzenie. Marzenie prawdziwej miłości. Poczucie bezpieczeństwa, w czyichś ramionach, najlepiej w Jego ramionach. On stał się ideałem każdej nastolatki. Moim też. To, że nie miał pojęcia o moim istnieniu, nie było wtedy ważne. Ważne było jego szczęście. Szczęście idola, szczęście Blanco.




Dorastaliśmy
z każdą nutą tamtego fortepianu.

     Mimo wszystkiego co ich dzieliło, konfliktów, różności zdań, podziału na grupki, była jedna rzecz, która ich łączyła. Studio. A w Studiu fortepian. Siadali tam i nagle wszystkie problemy znikały. Palce pływające po białych i czarnych klawiszach ogromnego instrumentu w kolorze czekolady przyprawiały mnie o ciarki. 
     Przysięgam, nigdy nie zapomnę tego, z jaką miłością śpiewali i oddawali emocje właśnie w tamtym miejscu. Uwielbiałam patrzeć na te sceny. Chciałam być z nimi i bez wstydu ani lęku przed krytyką pokazywać światu co czuję.
     Ich życie było jak fortepian. Białe klawisze oznaczały szczęście, a czarne smutek. Dlatego grali na wszystkich. Bo przeżywając przygodę swojego życia pamiętali o tym, że czarne klawisze również tworzą muzykę.




I co teraz?
Gdzie pójdą Ci, których znaliśmy?
Ci, którzy zbliżają się do końca.


     Nadal zastanawiam się jak szybko minęło te pierwsze osiemdziesiąt odcinków. 31 sierpnia byłam pewna, że to koniec. Że te osiemdziesiąt odcinków miało być jedynymi, jakie powstały. Płakałam cały wieczór. To stało się jak rutyna. W ciągu tych kilku miesięcy zdążyli stać się jednymi z najważniejszych ludzi w moim życiu.
     Nie śmiałam wtedy nawet marzyć, że kiedykolwiek będą w moim kraju, czy zobaczę ich na żywo. Że będę śpiewać z nimi na koncercie dławiąc się łzami szczęścia i wzruszenia. Mimo tego czułam, że są blisko. 
     Byłam V-lover. I nie wstydziłam się tego. Moi znajomi wtedy jeszcze dzielili się na typowych hejterów jak i zwolenników. Nie obchodziło mnie to jednak. Żyłam w moim świecie.





Idę ku nowym drogom
z tym, co przeżyliśmy.


     Zawsze utożsamiałam się z Violettą, głównie w kwestii jej charakteru i stylu. Byłyśmy wręcz identyczne. Niby delikatna dziewczyna, jednakże w środku płonęło ognisko marzeń i uczuć. Obydwie byłyśmy, a w zasadzie cały czas jesteśmy niezwykle wrażliwe.
     Już po pierwszym sezonie zdałam sobie sprawę, że o marzenia trzeba walczyć, że one nie mogą po prostu zniknąć. Kochałam przesłanie i duszę tej niby kolejnej idiotycznej telenoweli.
     We "Violetcie" odnalazłam siebie. Rozpoczęłam nowy rozdział z nowymi marzeniami. Uwierzyłam w nie.




Magia i kreatywność.
Prawda w sercach.
Niebo w milionach kolorów.

     Czy można było stać się kimś zupełnie innym? Odnaleźć prawdziwe ja? Przez kolejny "głupi serial Disney'a"? 
     To jak bardzo ta historia pobudziła mnie do działania jest niesamowite. Ci ludzie, którzy pokazali mi, że dla spełniania marzeń warto żyć! Rozwinęłam się pod każdym względem, zwłaszcza emocjonalnym. 
     Miłość, muzyka, pasja, to właśnie ja. Tak, nie tylko Violetta. Ale także ja. Zwykłe rzeczy nabrały niecodziennych barw. Teraz potrafię uśmiechać się bez powodu.




To chcę zapamiętać.
Twoja dłoń zawsze u mojego boku.

     Zawsze mówiłam sobie, że to nie koniec, to nowy początek. Wieść o drugim sezonie była niczym spełnienie marzeń.
     Powrót ludzi, których choć nie znałam, to pokochałam cały sercem. Powrót wiary w marzenia, uśmiechu od ucha do ucha, powrót do siedzenia przed telewizorem codziennie od szesnastej.
     Czułam, że jestem szczęśliwa i spełniona. Czułam, że mam przy sobie kogoś, kto da mi siłę. 
Dziękuję, Violettos, za to, że przez niewinne osiemdziesiąt odcinków potrafiliście wywrócić mój tok myślenia i spojrzenie na świat do góry nogami.




Razem dorastaliśmy, z marzeniem w każdym spojrzeniu.
I chodziliśmy, z pasją, która nas prowadziła.

     Minęły wakacje. 21 października 2013r. Wielki powrót. Płakałam widząc ich znów razem. I płaczę w tej chwili, oglądając fragmenty tamtego odcinka. 
     Znów byli razem. Znów byli szczęśliwi i uśmiechnięci. Bo znów mogli spełniać marzenia. Nadeszły nowe kłopoty, przyjaźnie, miłości. Nadeszła nowa przygoda.
     Każdy się zmienił. Dorośli, dojrzeli. Nauczyli się tak wiele, nie tylko jako postacie, ale też prawdziwe osoby.
    A ja razem z nimi.




Razem dorastaliśmy
i mogliśmy tak się odzwierciedlać.

     Miłość powróciła. Wielka i prawdziwa. Wystarczyło jedno słowo, aby każda fanka mogła poopaść w typowy atak tak zwanego "fangirlingu". Leonetta.
     To uczucie było dla mnie zawsze odzwierciedleniem rozkwitającej róży. Z początku coś niewinnego. Rozwijała się powoli i ostrożnie. I choć miała kolce, to była piękna.
     Jedyne czego żałuję, to to, że mężczyźni tacy jak Leon nie istnieją. No chyba, że Jorge, który nie ma pojęcia o moim istnieniu. Lecz warto marzyć, prawda, Violetto?
     Moje uczucia dorastały razem z nimi. 




Zmienialiśmy się,
ale zawsze się podnosiliśmy.

     Minął szmat czasu, nie prawdaż? Ale kto to odczuł? Patrząc na nich widzę, ile dla nich samych znaczyła ta przygoda. Przygoda, której nadano imię "Violetta".
     Pod tymi ośmioma literami kryje się tak wiele wspomnień i łez. Mimo tylu porażek, które ponieśli nie poddawali się i walczyli dalej. Dzięki temu dzisiaj są tam, gdzie są. Na szczycie. Ich własnym, osobistym Mont Everescie. 
     Jestem z nich tak cholernie dumna.




I co teraz?
Gdzie pójdą ci, których znaliśmy?
Ci, których nie ma.

     Rozstania bolą. Tak samo bolało nas rozstanie z fioletową telenowelą. Czy mogło stać się coś, co spowodowałoby trzeci sezon? Podobno sto sześćdziesiąt odcinków miało nas wystarczyć.
     Ale przecież w nas V-lovers tkwi siła, nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Byliśmy, jesteśmy i będziemy fandomem silnym niczym Mur Chiński.
     Violettos kochają nas za to, że zawsze byliśmy z nimi. A dlaczego? Bo oni są zawsze z nami. Nigdzie nie odeszli. Czujecie ciepło? To oni. To oni są blisko. Zawsze blisko naszych serc.




Ci, którymi jesteśmy
i ci, którzy pewnego dnia powrócą.

     Ale przecież oni nie zniknęli. Nadal są, byli i będą Violettos. Drugi sezon nie był końcem. Bo nadeszła nadzieja, nazywana trzecią transzą. W fioletowej rodzinie jest coś takiego, czego nie ma żaden inny fandom.
     To ciepło i światełko, które przekazujemy między sobą. Pojawia się wtedy, gdy jest potrzebne. Każda czy też każdy z nas jest wyjątkowy. Tak jak po kolei Tini, Jorge, Lodo, Cande, Alba, Facu, Samu, Ruggero, Mechi i caluśka reszta.
     Bo ta piosenka trwa nadal.




I teraz wiem,
zawsze będziesz przy moim boku,
widzę światło, które mi dajesz.

     W życiu spotkałam ludzi na których się zawiodłam, takich którzy mnie zranili, ale też takich, którzy dawali nadzieję na lepsze jutro, dodawali sił, obdarzali zwykłym uśmiechem. Po prostu byli.
     Kim dla Violetty była Francesca czy też Leon? Oprócz ogromnej przyjaźni i miłości? 
Francesca to synonim od słowa wsparcie, pomoc i wiara, natomiast Leon... Verdas to ciepło, to gwiazda i kwiat, to pomoc i silne przytulenie. To pocałunek i zatrzymujący się świat.
     Czy masz swojego Leona i Francescę...?




Idę ku nowym drogom
z wszystkim tym,
co już przeżyliśmy.

     Ponad dwa lata. Dwa najlepsze lata mojego życia. Odkrycie czegoś, czego tak długo szukałam. Znalazłam rozwiązanie, którego potrzebowałam. 
     Violettę tworzymy nie tylko my i Violettos. To przecież też wszyscy choreografowie, kamerzyści, reżyserzy, scenarzyści. Co zrobilibyśmy bez naszego kochanego Pancho? Kocham tych ludzi i do dziś żałuję, że nie zatrzymałam ich pod hotelem. Bo to oni także stworzyli ten serial.
     Wszyscy to zrobiliśmy.




Magia i kreatywność,
kreatywność.
Prawda w sercach,
niebo w milionach kolorów.

     Bo kto by pomyślał, że za tymi ludźmi byłam, a w zasadzie jestem w stanie siedzieć do później nocy, śledzić samoloty, oglądać lotnisko, czy też stać kilka godzin pod hotelem? Spamować setkami wiadomości na Twitterze i innych portalach, uczyć się hiszpańskiego?
     Czy zwariowałam? Może i tak. Ale jestem z tego powodu szczęśliwa. Bo to moje własne, osobiste, fioletowe szaleństwo.
     Fala hejtu napływająca na mnie za moją przynależność do tego fandomu jest ogromna. Ale oni się po prostu nie znają. I nie wiedzą, że to właśnie V-lovers są niczym prawdziwa rodzina.




To chcę zapamiętać.

     Łzy kapały mi po policzkach, bo byłam pewna, że to już koniec. Czy tylko ja umiałam choreografię do tego na pamięć? 
     Pamiętam, jak z przyjaciółką zawsze tańczyłyśmy ją na przerwach, na boisku. Zresztą robię to nadal. Jeszcze w czwartek śpiewałam i tańczyłam na dodatkowych zajęciach wf-u z tańca. Otrzymałam oklaski, ale czułam, że mimo wszystko było to bardziej wyśmianie za fandom, niż jakikolwiek prawdziwy zachwyt.
     Bo w końcu jestem V-lover, więc jestem gorsza, prawda?
Nie. I nie pozwólcie sobie tego wmówić.
Jesteśmy najwspanialszymi ludźmi na świecie, bo bije od nas fioletowy blask.




Twoja dłoń zawsze u mego boku
pomaga mi dalej trwać.

     Uwierzycie, że to już naprawdę koniec? Że to prawdziwe ostatnie odcinki? Czy świadomość, że każdy obejrzany odcinek może być ostatnim jest pozytywna czy może i normalna? Nie.
     Nie umiałam się z tym pogodzić i nie potrafię nadal. Bo ta historia zaczęła biec ku końcowi.
Wyruszenie w trasę koncertową jest też i moim marzeniem, podobnie jak nagranie płyty, wydanie książki i zagranie w filmie, ale to nieważne.
     Spełnili marzenia, nie tylko jako postacie, ale i prawdziwe osoby. Bo czym w końcu jest Violetta en vivo, czy Violetta Live...?




I razem zbliżamy się już do końca,
podobnie jak w piosence.

     Szkoda, że nie umiałam powiedzieć stop, że moje usta nie są magicznym przyciskiem, który spowodowałby, że "Violetta" trwałaby dalej.
     Piosenka dobiega końca, ta strona pamiętnika również się kończy, kończy się nasza ukochana fioletowa przygoda. 
     Bo nieuchronnie zbliżamy się końca. Mimo tego nie możecie pozwolić na to, aby fioletowe światło w was zgasło.
     Już płaczesz?




Kiedy powtarzamy jeszcze raz,
aby dać nadzieję sercu...
Nie ma końca.


     Oczywiście, że nie ma końca. Dla nas nie ma końca. Nie ma go dla mnie. Bo "Violetta" to imię na zawsze wyryte w moim sercu. Fioletowa iskra ciągle płonie w moim piwnym oku, a melodia "En mi mundo" nadal gra w moim umyśle, nadal przy niej zasypiam.
     Choć na początku myślałam, że będę płakać, to mimo, że to robię, to jestem szczęśliwa. Bo każdy teraz wie, że nie jestem "sezonówką" czy "przypadkową fanką".
     Cześć, jestem Asia. I tak. Kocham Violettę.




Wiesz jak to jest,
niczego się nie obawiać, nie bać się.
Niczego się nie bać.

     Płacz, łzy, niedowierzanie.
- To naprawdę koniec? - tak. Nie chcę, ale muszę ci to powiedzieć.
     To już koniec. Nie ma już nic. Żartuję.
     Są wspomnienia. Uśmiech. Pamiętasz, jak Leon uratował Violettę przed deskorolkarzami? Jak Tomas ją złapał? Jak Diego ją uwodził, a Alex okłamywał? Jak Ludmiła jej nienawidziła, Lara chciała się jej pozbyć ze swojego życia, jak Gery robiła wszystko, aby zniknęła ze wspomnień Verdasa? Jak Francesca i Camila ją kochały? Jak Angie się nią opiekowała? Jak Priscilla i Jade chciały aby zniknęła? Pamiętasz?
     Masz swoich Violettos? Rozejrzyj się, może są blisko...




Idę ku nowym drogom
z tym, co już przeżyliśmy.

     Ostatnia trasa. Ostatnie koncerty. Ostatnie chwile razem. Koniec serialu, ale nie koniec bycia razem. Pokochali się nawzajem. Nazywali się rodziną. Nazywali się Violettos.
     Moja walka o bilety była strasznie długa. Strona odmawiała posłuszeństwa, a bilety schodziły. Ale w końcu się udało. Miałam je. Przyszły jakoś po świętach. I odliczałam. Najpierw, miesiące, potem tygodnie, aż w końcu dni, godziny, a nawet minuty.
     Byłam wniebowzięta. Miałam zobaczyć idoli. Mieli odwiedzić mój kraj.
     A przecież kilka akapitów wyżej nawet bałam się o tym marzyć...





Magia i kreatywność.

     Kto by pomyślał. Siedziałam do późnych godzin na Twitterze, brałam udział w akcjach, oglądałam twitcamy, szukałam informacji, odświeżałam strony, śledziłam tak wiele kont. Zwariowałam? Nie. Zakochałam się.
     Zakochałam się w ludziach, którzy każdego dnia tak jak wstawali, tak żyli. Tak pokazywali siebie. Nie zakładali masek, nie udawali kogoś innego. Byli sobą i cieszyli się życiem.
     Pokochałam ich za to, że ze zwykłych i przypadkowych ludzi, swoim charakterem i temperamentem stali się moimi idolami i autorytetami, mentorami.
     Gdy w moim życiu zaczął padać deszcz, oni zapalali słońce.




Prawda w sercach.

     Ich relacja z fanami jest niczym wygrana na loterii, zdecydowanie niesamowita. Traktują nas jak największe skarby świata. Zawsze potrafią rozjaśnić nasz dzień, zawsze sprawiają, że stajemy się lepsi.
     Nie chciałabym nic w nich zmieniać. Jedyne czego żałuję, to to, że mieszkają tak daleko. Polskę odwiedzili na razie tylko kilka razy. Chciałabym, aby z tych kilku stało się kilkanaście, a później kilkadziesiąt. Dla mnie są moimi meksykańskimi, argentyńskimi, czy też włoskimi Polakami.
     To moje anioły. Najprawdziwsze anioły. Może nie są idealni, ale mimo wszystko, to moje kochane aniołki.




Niebo w milionach kolorów.

     Do Łodzi przyjechałam około godziny 10, a koncert miał się zacząć o 14:30. Ich pierwszy koncert w Polsce. A więc cel? Hilton.
     Wyskoczyłam z samochodu jak poparzona, pamiętam, że ludzie śmiali się ze mnie. Bramek jeszcze nie było. Na razie stała tam jedynie grupka dziewcząt śpiewających ukochane hity z serialu. Początkowo onieśmielona, lecz później pełna energii śpiewałam i wiwatowałam z nimi. Spotkałam dużo znajomych twarzy, to było coś niesamowitego.
     Kilka minut po 13 staliśmy już poddenerwowani za bramkami. Aż nagle pisk. To była Ona.
     Z hotelu, razem z tatą wyszła Tini. Jedyna, moja największa idolka, Martina Stoessel. Płacz, łzy i nacisk na barierki. Wystawione zdjęcie. I moment gdy patrzyłam na nią, była tak blisko. Nie byłam w stanie powiedzieć nic.
     Spojrzałam na zdjęcie. Był tam. Jej przepiękny autograf. Udało się. Pomachała nam. I odjechała.





To chcę zapamiętać.

     Koncert i możliwość zobaczenia ich była najpiękniejszym dniem mojego życia. Byłam wtedy najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, przysięgam.
     Lecz nie byłam nią już 1 listopada 2015 roku. Bo rozstali się. Każdy poszedł w swoją stronę. Ostatni raz zabrzmiały dźwięki piosenek.
     Ostatni koncert. Płakałam jak głupia, przysięgam. Lecz moment.
     Czy na pewno byłam nieszczęśliwa? Przecież...
Mam najwspanialszych idoli na świecie. Kocham ich, a oni kochają mnie. I wierzę, że kiedyś będę mogła im powiedzieć to co właśnie piszę prosto w oczy. Rozpoczęli kariery solowe. Ale ani ja, ani oni, ani nikt nigdy nie zapomni, że...
     Że to zawsze będą Violettos. Zawsze.




Twoja dłoń zawsze u mojego boku
pomaga mi dalej trwać.

     Pisząc to zdałam sobie sprawę, że coś się właśnie zakończyło. A w zasadzie już rok temu. Bo rok temu, argentyńska telenowela produkcji Disney Channel i Pol-ka, "Violetta", w naszym kraju, w Polsce, dobiegła końca.
     Czuję ich obecność na każdym kroku. Myślę o nich, o Violettos, cały czas. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkają się wszyscy razem, że razem zaśpiewają. Że znów poczują się jak wtedy na planie.
     Ja zawsze będę ich kochać. Bo obudzili we mnie coś, czego nikt obudzić nie mógł.




I razem już, zbliżamy się do końca...

     Cześć, jestem Asia. Jestem nastolatką, bo wiek tu nie ma znaczenia. Uczę się bardzo dobrze. Moją pasją odwiecznie była muzyka, a od niedawna także pisarstwo i aktorstwo. Gram na fortepianie i śpiewam. Piszę fanfiction i występuję na scenie.
     Moim marzeniem jest przede wszystkim bycie szczęśliwym człowiekiem, ze spełnionymi marzeniami. Chciałabym spotkać idoli, jak każda dziewczyna w moim wieku, ale także zaśpiewać z nimi. I przede wszystkim... podziękować.
     Droga Obsado, drodzy reżyserzy i cała obsługo techniczna serialu.
W życiu każdej fanki przychodzi taki moment, gdy postanawia po prostu wylać swoje uczucia na papier i powiedzieć to, czego normalnie nie może.
     Obsado, chciałam podziękować za Wasz każdy uśmiech, który sprawia, że dzień staje się piękniejszy. Za każde słowo i wiarę w nas, w Waszych fanów. Za serce, które wkładaliście w stworzenie tego serialu. Za bycie sobą i nieudawanie wielkich gwiazd. Dziękuję, że tak dbacie o to, abyśmy byli szczęśliwi. Dziękuję, że sprawiliście, że moje życie stało się lepsze. Dziękuję, że możecie być moimi idolami.
     Obsługo, Disney'u, wszystkie firmy sprowadzające obsadę do Polski, po prostu wszyscy, którzy wkładali serce w spełnianie naszych marzeń i nieustanne ich pielęgnowanie. Dziękuję za to, że chciało Wam się to robić, bo gdyby nie Wy, to nic by się nie wydarzyło. Nie zobaczyłabym idoli, a może nawet bym nigdy o nich nie usłyszała. Dziękuję, że pracowaliście w pocie czoła, aby wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Drodzy rodzice moich idoli, dziękuję, że wychowaliście ich na tak wspaniałych ludzi.
     I w końcu drodzy V-lovers... Dziękuję, że razem tworzymy cudowny fandom i rodzinę.
     Cześć, jestem Asia i jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa, bo w moim życiu są tacy ludzie, jak Wy.


GRACIAS VIOLETTOS