Strony

czwartek, 30 lipca 2015

Rozdział 30/ Walcz dla mnie.


Specjalna dedykacja dla
Królewny własnego losu
z aska ♥
Dziękuję za tyle miłych słów,
naprawdę to było wspaniałe ♥♥♥
Tymczasem resztę zapraszam
do nowego rozdziału :*






Jorge

Jedna chwila wystarczyła, aby cały mój świat legł w gruzach. Niewiele pamiętam z tamtej chwili. Krzyczałem coś tylko, że ma się odsunąć… uważać. Nie dało to praktycznie nic, było już za późno. Podbiegłem do niej. 

- Tini, Martina, Martina! – praktycznie krzyczałem przez słone łzy, które spływały mi po policzkach. To był najgorszy widok, jakiego mogłem dostarczyć w życiu. Mimo tego, że chwilę wcześniej wyzwała mnie od najgorszych, nie miałem zamiaru rezygnować z tej znajomości. Szok jakiego doznałem widząc jak ukochana wpada po koła samochodu był zbyt wielki, abym był w stanie zadzwonić po pomoc. Klęczałem nad nią starając się zrobić coś, aby odzyskała przytomność. 
- Nie możesz mnie tu zostawić samego, nie możesz, rozumiesz? – mówiłem patrząc na nią z bólem. Płakałem, ale nie kryłem się z tym. Kocham ją, i teraz wiem po tym co mi powiedziała, że ja także nie jestem jej obojętny. Kiedy już wyzdrowieje, bo jak wiem, że z tego wyjdzie, będę walczył o uczucie, które jest między nami.  Już nie zaprzepaszczę szansy na wyznanie jej moich uczuć. W końcu skrywam je w sobie od dawna. I chyba najwyższa pora, aby wreszcie się otworzyć i pokazać jej, Martinie, mojej księżniczce, ile dla mnie znaczy. 
Wokół mnie zrobiło się niezłe zbiegowisko „gapiów”. Aż tak interesuje cudze nieszczęście?
- Biedny chłopak… - mówili – młoda dziewczyna – dodawali inni. Spojrzałem na szatynkę. Była taka bezbronna. Te kilka minut oczekiwania na karetkę i policję dłużyło mi się w nieskończoność. Wreszcie usłyszałem syreny.
- Bądź silna kochanie. – szepnąłem. Ratownicy zabrali ją. Niestety, nie udało mi się jechać z nimi. Wściekły wsiadłem w taksówkę i szybko pojechałem za nimi do szpitala. Bałem się, że mnie nie wpuszczą, jednak po raz pierwszy pomogły mi nieprawdziwe (niestety) plotki. W końcu według prasy Martina i ja jesteśmy kochającą się parą. Wykorzystałem to i recepcjonistka wpuściła. Pobiegłem w stronę Sali operacyjnej. Akurat ją wieźli. Była nieprzytomna. Miała już podpięte wiele wenflonów. 
- Doktorze co z nią? – spytałem szybko spanikowany. Nie odpowiedział mi i szybko wszedł na teren sali operacyjnej. Westchnąłem zrozpaczony i usiadłem na krześle. Dużo osób i pielęgniarek patrzyło na mnie dziwnie. W sumie nie dziwię się, nie często można w takim miejscu spotkać piosenkarza. Nie byłem w stanie rozmawiać z fankami.  Stan Martiny był krytyczny. Wiedziałem o tym. Schowałem twarz w dłoniach. Ona walczyła o życie. Zacząłem się obwiniać dosłownie o wszystko. Mogłem nie dopuścić, aby Stephie mnie wtedy pocałowała, aby Martina wbiegła na tamtą ulicę.  Po chwili wyjąłem telefon. Wybrałem do Francisco, Alby, Mechi, Lodo, Candelarii, Rugga, Samuela, Facundo i Nicolasa. A wiadomość, jaką im przekazywałem, zawsze brzmiała tak samo.
- Halo? Z tej strony Jorge. Martina miała wypadek. Walczy o życie.



Francisco

- Dobrze, już jedziemy. – powiedziałem szybko. Germana wzięła policja. I bardzo dobrze. Ale teraz nie na to czas.

- Musimy jechać do szpitala. Martina miała wypadek. – oznajmiłem szybko Marianie i Alejandrowi. Nie jestem jeszcze w stanie nazywać ich rodzicami. Potrzebujemy czasu. I ja, i Tini. A ona teraz może umrzeć. Nie pozwolę jej na to. Mimo wszystkiego o co kiedykolwiek byłem na nią zły, kocham ją. To najlepsza siostra na świecie.
- Moja córeczka. – szepnęła brunetka wtulając się w męża i płacząc. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do szpitala. Minęło może… 10 minut? Dla nas było to jednak 10 godzin. Najgorsze 600 sekund mojego życia. Życia, w którym moja siostra może już nie zawitać. Ale nie mogę tak myśleć. Nie mogę, nie mam prawa… Ona przeżyje i będzie szczęśliwa. Musi być. Kiedy wreszcie dotarliśmy do szpitala, szybko podszedłem do recepcjonistki.
- Gdzie leży Martina Stoessel? – spytałem szybko. Tleniona blondynka spojrzała na mnie spod szkieł swoich prostokątnych okularów na złotych sznureczkach lekceważącym wzrokiem.
- Nie mogę udzielić takich informacji, chyba, że są państwo rodziną. – powiedziała. Momentalnie się we mnie zagotowało. Jej ton był okropny. 
- Moja siostra walczy tam o życie. Proszę mnie wpuścić. – syknąłem groźnie. Mariana odciągnęła mnie. 
- To nasza córka. – powiedziała spokojnie. Popatrzyła na nas i wskazała na korytarz. Szybko tam pobiegłem. Siedział tam Jorge. Wyglądał okropnie. Jego oczy były opuchnięte, a on siedział na tym krześle z twarzą schowaną w dłoniach.
- Jorge! – krzyknąłem podchodząc do niego. Podniósł głowę. Widziałem cierpienie w jego oczach. Podszedłem do niego – co z nią? – spytałem. Z jego oczu pociekły łzy. Nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Musiało być naprawdę tragicznie.
- Ona… Ona walczy o życie. Moja księżniczka… - powiedział przez łzy i zakrył twarz dłonią. Widać było, że wstydzi się tego, że nie potrafi zachować zimnej krwi – ja ją kocham, rozumiesz? – wyznał spoglądając na mnie. Pokiwałem głową. Oparłem się o ścianę i zsunąłem po niej. Nie wierzę w to co się dzieje… Moja siostra. Moja mała Tiniusia wpadła pod samochód. Pod ten kretyński samochód. Jak złapię tego kogoś… Zabiję go. Przysięgam, że go zabiję. Alejandro i Mariana pojawili  się w niewłaściwym momencie. Ale… Ona już przyszła zapłakana. Spojrzałem na Jorge.
- Dlaczego ona wtedy płakała? – spytałem cicho. Spuścił wzrok.
- Pokłóciliśmy się. – wyznał tym samym tonem – widziała… widziała jak całuję się z moją byłą… i powiedziała, że tylko ją wykorzystałem. – dodał. Popatrzyłem na niego ze złością.
- Zabiję Cię. – warknąłem i uderzyłem go mocno. Alejandro szybko mnie od niego odsunął, jednak z nosa leciała mu krew.
- Nienawidzę was… - powiedziałem i rozpłakałem się. Martina, walcz…



Jorge


Sytuacja zaczęła robić się napięta. Krwawił mi nos i brew. Gdyby nie pomoc pana Alejandra, na pewno bym tego nie przeżył. Mimo tego, nie dziwię mu się. Widzę, że Martina jest najważniejszą osobą w jego życiu, jak i moim. 

- Musisz mnie wysłuchać. – poprosiłem gdy wróciłem z opatrzonym łukiem brwiowym.
- Nie mam zamiaru. Wystarczyło mi słuchanie ich. – wskazał na małżeństwo Stoessel. Wcześniej pani Mariana wszystko mi wytłumaczyła. Dlatego Martina była taka zła. Spojrzałem nerwowo w stronę sali operacyjnej. Minęła już godzina, a lekarze nadal nie wychodzą. Czy jej stan jest aż tak tragiczny? Ona musi żyć, musi… Posłałem spojrzenie Francisco. Wziąłem głęboki oddech.
- Wysłuchaj mnie. – poprosiłem. Przekręcił teatralnie oczami. 
- Masz dwie minuty. – powiedział. Skinąłem głową. Zacząłem mu opowiadać wszystko od początku do końca. O nagrywaniu, teledysku, pocałunkach, miętą między nami, aż do Stephie i momentu, gdy mnie pocałowała. Ten tylko obdarzył mnie chłodnym spojrzeniem.
- Kochasz ją? Kochasz moją siostrę? – zapytał cicho. Pokiwałem głową. Westchnął.
- Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi. Bo moje błogosławieństwo dla tego związku już macie. – wyznał. Uśmiechnąłem się szeroko wzruszony i mocno go objąłem szczęśliwy. Teraz tylko pozostaje mi czekać, aż ona się wróci z operacji. 
- Niedługo wrócę. – szepnąłem i wyszedłem ze szpitala. Nie wiem jak to się działo, ale nogi niosły mnie same. W miejsce bardzo dla nas ważne, przynajmniej tutaj. Wspiąłem się na drzewo i usiadłem na gałęzi. Wygląda jak długa ławka. Zawsze tam byliśmy. Oparłem się o korę i zamknąłem oczy. Pomyślałem o nas. O tym jak bardzo ją kocham. Przed oczami miałem tysiące wspomnień. Uśmiechnąłem się delikatnie. Pamiętam jak się poznaliśmy. Wtedy kiedy się potknęła. Wpadła prosto w dziurę. W dziurę, która była w moim sercu. Pozostawiona dla tej jednej, jedynej dziewczyny w moim życiu. Kobiety mojego życia. To jak ją kocham jest wręcz niemożliwe. Sam się czasem dziwię temu, że tak silna może być więź między ludźmi. Moje uczucie jest ciężkie do opisania. Czuję się… Jak gdyby moje serce obrosło pełno róż. Krwiście czerwonych i różowych. Zarosły miejsce pozostawione właśnie dla Martiny. Nie mogę uwierzyć w to, jak bardzo ją kocham… Ile dla mnie znaczy… Jak bardzo byłbym w stanie poświęcić dla niej życie. Gdyby teraz… Gdyby teraz coś poszło nie tak, a wszystko musi się udać nie przeżyłbym. Róże oplatające moje serce zwiędłyby. A ja razem z nimi. Jestem na takim etapie życia, że mogę źle lokować uczucia. Jednak tego, jestem akurat pewien. 
Poczułem jak wiatr muska moją skórę. Niechętnie wróciłem do miejsca zwanego Ziemią. Spojrzałem w niebo. Jedna mała kropla spadła na mój nos. Potem kolejna na czoło, włosy, powiekę, wargi… Małe kropelki kreśliły wzorki na mojej skórze. Ponownie zamknąłem oczy i zupełnie oddałem się wspomnieniom. Przypomniałem sobie wtedy nasz pierwszy pocałunek i zarazem pierwsze rozstanie. Tamten dzień był dla mnie niezwykle trudny. Po raz pierwszy miałem wtedy miałem takiego doła. Dzisiaj jest drugi raz. Nie… Teraz jest zdecydowanie gorzej. Żałuję. Żałuję tylu rzeczy… Nigdy nie będę potrafił kochać jej tak jak na to zasłużyła. Zawsze coś zepsuję. Mam taki charakter. Oczami wyobraźni ujrzałem nas, stojących na tym lotnisku. Wszystko działo się tak szybko… A pocałunek był… Wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Szczęśliwy to mało powiedziane. Czułem się wtedy, jakbym trzymał w ramionach cały swój świat. Ona w końcu była całym moim światem. Przestałem rozróżniać moje łzy od deszczu. Zeskoczyłem z gałęzi.
- Masz do mnie wrócić, rozumiesz? Rozumiesz Martina?! – wrzasnąłem przez rozpacz. Rzuciłem się na trawę i zacząłem płakać. Moje serce pękało. A ja byłem już wrakiem człowieka. Powoli ponownie skierowałem się do szpitala. Byłem cały mokry. Ludzie spojrzeli na mnie dziwnie.
- Jakiś problem? – warknąłem. Mam tego dosyć. Poszedłem dalej. Usiadłem na krześle obok jej rodziny. Czekaliśmy dobre parę godzin. Czas dłużył nam się niesamowicie. Spoglądałem nerwowo na zegarek. Mijała godzina za godziną. A ona? A ona nadal leżała na stole operacyjnym walcząc o życie. Ciszę panującą na tym pustym białym korytarzu przerwał lekarz. Szybko biegł w kierunku pokoju dla nich przeznaczonych. 
- Doktorze, co z nią? – spytałem nerwowo podbiegając do niego.
- Nie mam teraz czasu. – powiedział szybko zdenerwowany. 
- Czy ona… - zacząłem. Nie, to nie może być prawda.
- Ona umiera. – powiedział patrząc na mnie, a potem pobiegł szybko po innych. Stałem w miejscu oszołomiony tym, co przed chwilą usłyszałem. Na tamtą chwilę moje serce przestało bić. Wyminęło mnie kilka lekarzy i pielęgniarek biegnąc ku sali operacyjnej. Nie docierało do mnie nic. Zupełnie nic. Byłem… wstrząśnięty, zrozpaczony, załamany? Mój oddech stał się nierównomierny. Poszedłem za nimi do sali. 
- Wpuśćcie mnie. – szepnąłem bez emocji. Czułem pustkę.
- Proszę pana, nie możemy. – powiedziała jedna z pielęgniarek.
- Chcę się pożegnać, jeśli dojdzie do najgorszego. – powiedziałem. Niechętnie, jednak wpuściła mnie, wcześniej dając mi specjalne ubrania na wierzch. Musiałem odkazić się cały. Byłem naszykowany na wszystko.  I ujrzałem ją. Serce dokumentnie pękło. Operacja nadal trwała. Spojrzałem na nią. Chwyciłem jej dłoń.
- Walcz kochanie. Walcz dla mnie. – szepnąłem łamiącym się głosem – kocham Cię. – dodałem. Kilka kropel spadło na jej kruchą rączkę. Później kazano mi wyjść. I znów czekałem. Moje serce biło niesamowicie szybko. Bałem się i modliłem o jej życie. W końcu po kolejnych kilku godzinach doktorzy wyszli z sali. Poderwałem się z krzesła jak oparzony, a za mną Fran i jej rodzice.
- Doktorze, co nią? – spytałem z nadzieją. Serce jeszcze nigdy nie biło mi tak mocno.
- Uratowaliśmy ją. Od czasu pana wizyty wszystko szło idealnie. Niestety… Jest w śpiączce. – oznajmił. 
- Obudzi się? – szepnąłem.
- Tego nie wiem. Teraz… Teraz możemy tylko czekać i modlić się. – cały mój świat legł właśnie w gruzach.


♥♥♥


Witam Was serdecznie ;3 Rozdział szybko jak na mnie *.*
Ogólnie wahałam się z pisaniem go teraz, 
bo tylko 16 komentarzy :P  Dzisiaj będzie już szantażyk :D
Podziękuję Królewnie własnego losu, bo cały czas spinała mnie, żebym napisała ♥
Rozdział jest na pewno dłuższy od poprzedniego jakby co ;) Nie wiem czy coś ogarniecie z ostatniej części,
odpłynęłam tam słuchając "River flows in You".
Nowe uzależnienie, tak jak jazda na fiszkach *-*
Jeżeli wczytacie się i będziecie przeżywać wszystko z bohaterami, zobaczycie, że ten rozdział jest napisany inaczej ;) Z taką głębią...
Czy tylko ja się tak cieszę duetem Jortini? Jorge też chyba wydaje płytę, idealnie *o* 
Tak czy siak, to chyba tyle <3 A więc widzimy się w następnym rozdziale!



Rozdział 31 ~ minimum 25 komentarzy


Besos :***
Mrs.Blanco

PS. Masz jakieś pytania? Pisz do mnie, na wszystkie odpowiem!
TWITTER

ASK

GMAIL: mrs.blanco77@gmail.com


piątek, 17 lipca 2015

Rozdział 29/ To już chyba koniec.


Rozdział ze specjalną dedykacją
dla mojej Oli Blanco :*
Dziękuję za wszystko
doskonale wiesz za co ♥
Przepraszam raz jeszcze za tak długą
przerwę w blogowaniu, 
ale jak wiecie,
wracam 
do Was 
z głową pełną pomysłów :)
Miłej lekturki :***





Martina

Szczęście nie istnieje. Nigdy, nawet przez chwilę. Ucieka. Tak też jest ze mną. W momencie, gdy czułam jakbym złapała motyla, on uciekł. Tamten widok zrujnował mój pogląd na świat. Zniszczył wszystko. Tia, ja jako dziewczyna Jorge. Chyba sobie jaja robisz. Głupi świat.

Miłości nie ma. Szczęścia też.
Chyba, że w kłamliwych bajkach i komediach romantycznych. Czasami chciałabym zasnąć i już się nie obudzić. Jedynie marzyć i śnić. 
Stałam i patrzyłam. Ten widok bolał. Paskudnie mocno. Mój książę. Phi, jasne. Moje oczy z sekundy na sekundę zapełniały się większą ilością łez.
- Tęskniłam. – szepnęła Stephie zaraz po odsunięciu się od Jorge. No tak, jakby tego, pocałowali się. I nie dziwię się już, dlaczego nie rozmawiamy o związku. 
Nienawidzę go.
Nienawidzę jej.
Nienawidzę ich. 
Wyszłam z sali. Nie mam zamiaru pokazywać mu, że mi zależy. Jorge to po prostu kobieciarz. Typowy wodzirej. Bawi się mną i moimi uczuciami. Ale nie… To już koniec z Jorge Blanco. 
Kierowałam się do domu. Zaczynał padać deszcz. Spojrzałam w niebo. Niewielkie kropelki po chwili spłynęły po moich policzkach, rozmazując ślady licznej mascary, pozostałej jeszcze po teledyskowym makijażu. 
Nigdy nie miałam szczęścia w miłości. Zawsze błędnie trafiałam. Spacerowałam po parku, bez parasola. Moje włosy przypominały teraz dziwne strączki i frędzle, a ponoć wodoodporny makijaż zdążył się zmyć. Wyglądałam jak jakaś zmora. Dzieci zaczęły przede mną uciekać.
Żartuję, aż takiej tragedii nie było, chociaż to wszystko do dobrych nie należało. Wszystko się skomplikowało. Nie wiem co się dzieje, o co w tym wszystkim chodzi. Przecież to nie pierwszy raz, kiedy się ranimy. Zaczynam żałować, że kiedykolwiek w ogóle go poznałam. Bo czuję, że się zakochałam. I że naprawdę go kocham. Nie na chwilę. Że to miłość mojego życia… 
Weszłam do domu przemoczona do suchej nitki. Wyglądałam tragicznie. Albo i gorzej… Odwróciłam się. Ujrzałam Francisco, tatę i dwoje ludzi. Kojarzyłam ich skądś. Czy to nie przypadkiem ci z mojego chorego snu? Od razu podbiegła do mnie ta kobieta.
- Córeczko… - szepnęła wzruszona tuląc mnie do  siebie. O co tu chodzi?!



Jorge

Spojrzałem na dziewczynę. W jej oczach widziałem zadowolenie i podekscytowanie. Ale ja jej nie kocham. Teraz liczy się tylko… Mam nadzieję, że Tini nas nie widziała. Bo jeśli tak jest… To już po mnie. A tego bym raczej nie chciał. Jestem w niej zakochany, a to zdarzenie zupełnie skreśla naszą przyszłość. 

- Coś nie tak kochanie? – spytała kładąc dłoń na jej ramieniu. Zacisnąłem dłoń w pięść.
- Musimy porozmawiać. – stwierdziłem – poważnie. – dodałem. Wcześniej jednak zacząłem nerwowo szukać Martiny. Chodziłem po całym planie i pytałem wszystkich. Nikt jednak jej nie widział. Błagałem o to, by była w toalecie. Czekałem pod łazienkami długie minuty. Nie było jej tam. W końcu wziąłem komórkę i wystukałem jej numer, pod nazwą „Tini ♥”. Nacisnąłem zieloną słuchawkę. Jeden sygnał, drugi, trzeci, szósty, dziewiąty…
- Cześć, z tej strony Tini. Niestety nie mogę teraz rozmawiać. Zadzwoń później. – usłyszałem jej nieskazitelny głos nagrany na pocztę głosową, a już po chwili do moich uszu dopłynął nieprzyjemny dźwięk sekretarki. 
- Zadzwoń do mnie jak tylko będziesz mogła Tini, martwię się. – powiedziałem i rozłączyłem się. Miałem nadzieję, że może po prostu była zmęczona i nie chciała siedzieć w tym gorącym studiu tyle czasu. Wróciłem do Camareny, która piłowała akurat paznokcie. Na mój widok poderwała się radośnie i już po kilku sekundach stała obok mnie. Postanowiłem od razu przejść do rzeczy.
- Bo widzisz… Kiedyś nas coś łączyło. To było uczucie. Piękne uczucie. Ale ono wygasło. Stephie przepraszam, ale… ale ja kocham inną. – powiedziałem.
- Kogo? – spytała cicho. Widać było, że jest jej ciężko.
- Kocham Martinę. – odpowiedziałem. Ta tylko pokiwała głową. Była dziwnie cicha. Spojrzała na mnie. Czekałem tylko, aż mnie wyzwie. 
- Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi. Bo zasługujesz na to. – oznajmiła. Uśmiechnąłem się do niej i przytuliłem do siebie. Ta wtuliła się we mnie.
- Przyjaciele? – szepnąłem.
- Przyjaciele. – odpowiedziała.
Niedługi czas później skierowałem się pod dom Martiny, który był jednocześnie moim tymczasowym miejscem noclegu. Słyszałem krzyki i płacz. Nie miałem jednak pojęcia o co chodzi. Chciałem wejść do środka, jednak postanowiłem zostać na zewnątrz. Co się dzieje?



Mariana

- Córeczko… - szepnęłam szczęśliwa i przytuliłam ją do siebie. Miałam ochotę już nigdy jej nie wypuszczać. Widać było, że dziewczyna nie rozumie co się dzieje. Ale teraz nie zamierzaliśmy odpuszczać. Chcemy odzyskać nasze dzieci, czy kogoś to interesuje czy nie. 

- Chwileczkę. Czy ktoś może mi wytłumaczyć o co tutaj chodzi? – zapytała zdezorientowana. Czułam jak przyspiesza mi serce, sytuacja naprawdę nie należy do najłatwiejszych. 
- Lepiej usiądź siostra. – powiedział przygaszony Francisco. Nie mogę uwierzyć, jaki on już jest duży. Tak szybko dorośli… Nigdy nie wybaczę tego Germanowi. Stał się najbardziej znienawidzoną przeze mnie osobą. Martina powoli usiadła. Widziała, że coś jest nie tak. Martwiłam się jak jej to powiedzieć.
- Czy ktoś wreszcie wytłumaczy mi o co w tym wszystkim chodzi? – zapytała zdenerwowana. Spojrzałam na męża. On tylko pokiwał głową.
- Martino… - zaczęłam, ale nie potrafiłam dokończyć.
- Jesteśmy waszymi rodzicami. – powiedział za mnie Alejandro. Widziałam jej minę. Dziewczyna była oszołomiona.
- Bardzo śmieszne. – skwitowała szybko krzyżując ręce na piersiach. Każdy milczał.
- Oni mówią prawdę. – oznajmił nagle German. Tini spojrzała na niego zdziwiona.
- Co? – szepnęła. Jej głos łamał się. Jako jej mama bez problemu wyczułam w nim ból i szok. Ale co się dziwić. Po kilkunastu latach po raz pierwszy spotyka swoich rodziców… Francisco pomógł jej usiąść, po czym przyniósł szklankę wody. Niepewnie zaczęliśmy jej wszystko opowiadać… Od samego początku.
- Kiedy byłaś małą dziewczynką, kiedy miałaś pół roku… Byliśmy tu na wakacjach. German był naszym dobrym znajomym. Dostaliśmy ofertę pracy na całe wakacje. Mieliśmy wtedy problemy finansowe. German wraz z Marią obiecali się Wami zająć. Ona nie mogła mieć dzieci. Zakochali się w was… i… i… - mój głos się łamał. Mąż objął mnie ramieniem.
- Zabrali nam was. Wmówili, że to oni są waszymi rodzicami. Te wszystkie wyjazdy… Uciekali po całym świecie. Policja nie interesowała się tym wszystkim. Ale teraz… teraz wreszcie udało. Znów możemy być razem. – powiedział. Widziałam w jej oczach łzy. 
- Tini… - chciałam ją przytulić. Ta jednak odepchnęła mnie.
- Nienawidzę was. Was wszystkich! – syknęła głośno i wybiegła z domu.



Martina


Nienawidzę ich, nienawidzę… Rodzice? Pff, też mi rodzice. Gdyby chcieli odnaleźliby nas,
przecież to było praktycznie 17 lat. A… A German? To najgorszy człowiek na świecie. Teraz wiem, że naprawdę musiał mieć problemy z psychiką. Wybiegłam z domu cała zapłakana. Teraz nie wiem gdzie pójdę. Mam już dość… 

- Tini, co się dzieje? – ujrzałam Blanco. Słucham? Jeszcze tego tu brakowało.
- Nie chcę Cię widzieć. – syknęłam i chciałam go wyminąć. Ten jednak był szybszy i chwycił mnie za ramiona.
- Ej, ej, ej. – powiedział.
- Kup se klej. – mruknęłam. Widziałam jak śmieje się pod nosem – puść mnie.
- O co Ci chodzi? – zapytał. Cicho Martina, może on tylko sobie żartuje… - no o co? – powtórzył. Spojrzałam na niego.
- Masz jeszcze czelność pytać?! – krzyknęłam. Spojrzał na mnie dziwnie. Wzięłam głęboki oddech.
- Jesteś najgorszą osobą jaką poznałam. – powiedziałam cicho i skierowałam się w stronę miasta. 
- Martina! – krzyknął i pobiegł za mną. Zacisnęłam oczy, chcąc powstrzymać łzy. Odwróciłam się w jego stronę.
- Powiedz mi, jak to jest… być takim… kobieciarzem? Fajnie było? Najpierw całujesz mnie, wyróżniasz, nazywasz księżniczką… Traktujesz jak dziewczynę… Drwisz z moich uczuć do Ciebie! – krzyknęłam przez zaciśnięte zęby patrząc mu prosto w oczy. Chciał chyba coś powiedzieć, jednak ja nie dałam mu tej możliwości – a teraz? Nagrywamy teledysk, do naszej piosenki, że niby darzymy się taką miłością… A Ty co? Bezczelnie całujesz się na oczach ze Stephie. Myślisz, że to oleję?! Że stwierdzę, że okej, nic się nie stało? To się mylisz. Wiesz co Jorge…  Nienawidzę Cię. Nienawidzę was wszystkich! – powiedziałam wściekła uderzając go co jakiś czas. Wreszcie mu wygarnęłam. Tak. Mam z tego satysfakcję. I to ogromną.
- Martina… 
- Nie. Już nic nie mów. Nie mam zamiaru Cię słuchać!  - krzyknęłam przez łzy. To chyba już koniec. Czuję to, gdzieś w głębi serca. Nie ma sensu ciągnąć tej znajomości. Los chciał inaczej, mówi się trudno. Po prostu resztę życia spędzę ze złamanym sercem. Odwróciłam się i wbiegłam na ulicę. Potem pamiętam jedynie krzyk Jorge’a… Pisk opon… I ciemność. Tylko ciemność. Przerywaną przez zamazany obraz szczęścia. Szczęścia mojego i pana łamacza serc, Jorge Blanco.






♥♥♥


Tam tam taaam... ^^
Jortini dla Was dalej,
z kolei u mnie w głowie jest pomysł i postanowiłam 
przyspieszyć akcję :D 
Będzie ciekawiej, lepiej,
zdecydowanie FAJNIEJ *-*
Mam nadzieję, że będziecie razem ze mną przeżywać ich historię ♥


Pojawiły się bulwersy, że żebrzę komentarze.
Tak więc dzisiaj daję Wam wolną rękę :)
Popiszcie się :D


Proszę jeszcze, abyście dali znać co sądzicie o tym instagramie i facebooku, gdyż niestety nie otrzymałam odpowiedzi na to pytanie pod poprzednim postem.

Dodatkowo, czekam na Wasze maile! :) 
mrs.blanco77@gmail.com

Besos :***
Mrs.Blanco





czwartek, 16 lipca 2015

ŻYJĘ, ogłaszam koniec URLOPU


Hola, Drodzy czytelnicy!
Witam Czy po jakże Długiej, trzymiesięcznej przerwie ♥ W szczególności witam tych, którzy jeszcze tutaj są. Nie chciałam, żeby tak wyszło, naprawdę. Po napisaniu rozdziału 27 dostałam wielkiego powera, pełną głowę pomysłów. Każdy kto jest tu ze mną dłużej wie, że rozdziały jak już się pojawią, to w późnych godzinach wieczornych, a nawet nocnych. Nie jestem z tego powodu z siebie zadowolona, ale podczas roku szkolnego tylko o tej porze byłam w stanie coś dla Was wyskrobać. Wtajemniczeni wiedzą, że latałam ze szkoły do szkoły. To był kwiecień, a nawet jego koniec, o ile mnie moja zawodna pamięć nie myli. Nie jestem jeszcze aż tak stara, chociaż z pamięcią naprawdę mam już czasem problemy. Przez nią wszystkie pomysły na rozdziały i przede wszystkim Jortini wyleciały mi z głowy, a ta notka tak naprawdę ma służyć pożegnaniu się z Wami, bo nie mam już pomysłu na opowiadanie! ... To wszystko oczywiście żarty, nie byłabym w stanie rozstać się z blogiem, przez którego tyle osiągnęłam ♥ W ogóle, w maju wybiła mi rocznica! Ojejku ojejku *---*
Pierwsze posty są tutaj z grudnia, ale tak naprawdę przeniosłam się przecież z innego adresu i konkretnie na TYM blogu, pod TYM adresem jestem od maja... Więc no :) Chyba muszę się tu pobawić wraz z wstawieniem otrzymanego szablonu i poprzesuwać posty tak, żeby rzeczywiście były od maja 2014, a nie grudnia 2013 :P Zrobię to dzisiaj, jeszcze za chwilę *_* Oczywiście notka się nie pojawiła, ja zawsze przepuszczam takie okazje ;_; Możecie mnie zabić, ale ostrzegam, wtedy już nie przeczytacie tego jakże dennego opowiadania. Jeżeli chcecie, z przyjemnością napiszę dla Was posta rocznicowego, sama chętnie podsumuję to wszystko ♥ Ale wracając do tematu pamięci, chyba powinnam zainwestować w biovital (lokowanie produktu, please). O, o, o, Lilka uczę się od Ciebie odbiegania od tematu! :D Ale wróć, napisz szybko... -,-
Już pod koniec maja powiadomiłam Was na twitterze i asku, że ogłaszam wszem i wobec sobie urlop. Nie chciałam do tego doprowadzać i uwierzcie, do ostatniej chwili próbowałam coś dla Was napisać. I wtedy własnie nadszedł maj, rozpoczęła się ostatnia walka o tę kilka ocen, dodatkowo, znów wtajemniczeni, ohoho, ależ Was dzisiaj wyróżniam, wiedzą, że w drugiej szkole również miałam niezłe urwanie głowy. To był ten moment kiedy postanowiłam schować dumę do kieszeni i na twitterze ogłosiłam, że robię sobie urlop od bloggera, nie z mojej winy, tylko winy... szkoły (szkół). Ale nie mówmy już o tym, radujmy się, mamy wakacje! Jedno wielkie oh i ah. Ogólnie to to chyba będzie najdłuższa notka informacyjna w moim życiu, o jejuńciu o.o ... Ale mi się ją fajnie pisze, ajhgacakhgzys *---* Żeby mi się tak rozdziały pisało ;___; Chcę tutaj jeszcze przeprosić za brak komentarzy na blogach :( Ja czytam, tylko nie mam czasu na komcia. Cały czas staram się to mienić.
Zakończyłam pewien etap, z nowym rokiem szkolnym rozpoczynam w sumie jakiś nowy rozdział, a więc koniec roku był dość trudny... Ehh. 
Gdy już nadszedł poniedziałek kiedy to nie musiałam wstać o 6, żeby zdążyć do szkoły... Postanowiłam wreszcie zabrać się za rozdział (którego swoją drogą mam już połowę, kto wie, może pojawi się jeszcze dzisiaj!) ogarnęłam, że chyba mam wirusa na komputerze ._. ... Więc jak ktoś wie jak łatwo go usunąć niech da znać, bo jest to dla mnie lekka przeszkoda. Rozdział aktualnie piszę w Wordzie przez co niestety po skopiowaniu nie będzie krótki, ale na pewno nie tak długi jak niektóre inne. Dla tych co wiedzą co do tego wirusa: na ekranie po prostu wyskakują mi reklamy i przekierowują na inne strony, strasznie dużo zamykania ;-;.
Powoli zbliżamy się do końca (przyznać się, kto ma już dość?). Mam wiele planów co do bloga. Chcę zrobić konkurs na OS'a (CHĘTNI PISZĄ!), napisać posta specjalnego dotyczącego zakończenia fioletowej przygody z serialem. Jest jeszcze kilka pomysłów, ale na razie zachowam je w swojej główce ^^
Jeszcze ze spraw organizacyjnych: myślę o założeniu blogowego instagrama i facebooka, co Wy na to? Wiem, że nie wszyscy z Was mają twittera, a tam łatwiej będzie nam się porozumieć :)  Dajcie znać co o tym sądzicie :*** 

To już chyba koniec. Doceńcie to, że wstałam tak wcześnie i piszę to dla Was .-. 
Żartuję, obudziła mnie jakaś głośna maszyna. Miałam ochotę zniszczyć cały świat :') A teraz już żegnam się z Wami. Życzę Wam miłego dnia i do zobaczenia jeszcze dzisiaj mam nadzieję, przy okazji rozdziału 29 ;***

PROSZĘ WAS O JESZCZE JEDNO! JEŻELI PRZECZYTAŁEŚ/ŁAŚ TEGO POSTA DAJ MI ZNAĆ W KOMENTARZU, ŻE JESZCZE TUTAJ JESTEŚ! CHCĘ WIEDZIEĆ, CZY JEST JESZCZE DLA KOGO PISAĆ ♥ 

                                                                                                  Besos :***
                                                                                                        Mrs.Blanco